Styczeń 2021

Pierwsze badanie wykazało, że koronawirus wpływa negatywnie na oczy

Z najnowszego badania opublikowanego w czasopiśmie BMJ Open Ophthalmology wynika, że ból oka jest najbardziej widocznym objawem COVID-19 związanym ze wzrokiem. Naukowcy z University of England Ruskin (ARU) przeprowadzili wywiady z osobami, u których zdiagnozowano COVID-19. Pacjenci musieli wypełnić kwestionariusz sporządzony przez naukowców.

Okazało się, że 16 proc. ankietowanych potwierdziło, że podczas choroby odczuwało ból oczu, chociaż tylko 5 proc. skarżyło się na ten stan przed COVID-19. Przykładowo, nawet 18 proc. wymieniło skrajną wrażliwość i nietolerancję na światło (światłowstręt) jako jeden z objawów choroby, ale przed COVID-19 takie problemy miało 13% badanych, więc wzrost tego objawu jest mniej istotny.

 „To pierwsze badanie naukowe, w którym przetestowano różne objawy oczne związane z COVID-19. Czas trwania tych objawów porównano z innymi dobrze znanymi objawami COVID-19 . Ważne jest, aby choroby oczu znalazły się na liście możliwych objawów COVID-19. Nasza praca jest ważna, ponieważ pokazuje, że koronawirus może infekować spojówkę (cienką przezroczystą warstwę tkanki łącznej, która wyściela tył obu powiek i łączy je z gałką oczną) oraz jak umożliwia to wirusowi rozprzestrzenianie się po całym organizmie” - powiedziała Profesor Shahina Pardhan, dyrektor ARU Institute for Vision Research, która kierowała badaniami


Jednak liczba ankietowanych nie była zbyt duża – tylko 83 osoby. 81 procent zgłosiło problemy z oczami w ciągu dwóch tygodni od zauważenia innych objawów COVID-19. Spośród nich 80% stwierdziło, że problemy z oczami trwały krócej niż dwa tygodnie. Najczęstszymi objawami były zmęczenie, gorączka (76%) i suchy kaszel (66%).

Zabójczy gatunek grzyba rozprzestrzenia się po amerykańskich szpitalach

Odmiana grzyba Candida auris została zanotowana w ponad 30 krajach. Ponad 1500 przypadków zgłoszonych w USA.

Badania amerykańskiego rządu donoszą, ze dziesiątki pacjentów chorujących na Covid-19 zostało  zainfekowanych podczas leczenia w szpitalu na Florydzie przez nową i często śmiertelną odmianę grzyba. Candida auris został po raz pierwszy zidentyfikowany w 2009 roku w Japonii. Jest to pochodna drożdży odporna na działanie wielu leków.

Grzyb stał się bardzo szybko priorytetem dla centrów kontroli i zapobiegania chorobom na całym świecie, ze względu na 40% śmiertelności kojarzony z tą infekcją. Ten rodzaj grzybicy najczęściej występuje  w środowisku szpitalnym, w szczególności  u pacjentów używających cewników oraz rurek do karmienia i wspomagających oddychanie. Grzyb powoduje zakażenia uszu, ran i układu krwionośnego, śladowe ilości C.auris można znaleźć także w moczu i układzie oddechowym, nie wiadomo jednak na razie, czy grzyb atakuje bezpośrednio płuca i pęcherz.

Najnowszy wybuch zarażeń wystąpił w lipcu zeszłego roku. Szpital, którego nazwa nie została podana w raporcie, zgłosił zakażenie pacjentów leczonych na Covid-19, zainfekowani zostali pacjenci 4 pacjenci. W następnym miesiącu dodatkowe badania ujawniły 35 następnych przypadków, tym razem na terenie całego szpitala. Z tych 35 przypadków, udostępnione zostały dane uzupełniające 20 z nich. 8 pacjentów zmarło, nie jest jednak pewne, czy zakażenie grzybem było tego przyczyną.

Departament zdrowia we Florydzie i CDC przeprowadziło dochodzenie w celu zbadania przyczyny zakażeń. Ujawnione zostały liczne złamania protokołu. Sprzęt medyczny często nie był poprawnie dezynfekowany po użyciu,  często był też on składowany w nieszczelnych pojemnikach. Sprzęt ochrony osobistej był też często wykorzystywany więcej niż raz.

Po dokładnym czyszczeniu i usunięciu zagrożonego sprzętu medycznego nie wykryto dalszych zakażeń. Jak wspomina raport „taki przypadki przypominają nam o znaczeniu przestrzegania controli zakaźnej, dobrej praktyki stosowania PPE oraz obserwacji mało znanych patogenów takich jak C.auris”

 

 

W ciągu najbliższych 10 lat powstanie lek, który podwoi średnią długość życia

Naukowcy wciąż opracowują leki, aby odwrócić - wydawałoby się nieodwracalny - proces starzenia się. Okazuje się, że przy obecnym poziomie medycyny, może nawet podwoić średnią długość życia danej osoby.

Naukowcy są na progu przełomu, który odwróci proces starzenia się u ludzi i podwoi średnią długość życia. Marzenie o leku na starość jest bardzo bliskie stania się rzeczywistością. Według przewidywań będzie to dostępne w następnej dekadzie. W niedalekiej przyszłości spowolnienie procesów starzenia się stanie się rzeczywistością dla ludzkości. Prawdopodobnie będzie to jednak dostępne jedynie dla nielicznych. Nie po to przecież to ciągłe dążenie do depopulacji, aby nagle przeludnić Ziemię za pomocą tabletrk młodości.

Zażycie tabletki młodości nie oznacza, że osoby w zaawansowanym wieku powrócą do młodzieńczego stanu ciała. Naukowcy stworzą lek, który zapobiegnie problemom zdrowotnym związanym ze zmianami związanymi z wiekiem w organizmie, takimi jak na przykład, zapalenie stawów, ból stawów i kruchość kości. Wkrótce naukowcy będą mogli znaleźć przyczyny tych chorób i stworzyć skuteczne leki. To znacznie spowolni proces starzenia się, a starcze dolegliwości pojawią się dopiero w odległej przyszłości.

Naukowcy cały czas testują innowacyjne rozwiązania, które mogą przedłużyć ludzkie życie. Na początku bardzo nietypowe będzie spotkanie starszej osoby, która nie skarży się na zapalenie stawów, choroby układu krążenia czy raka. Docelowo możliwe, że dojdziemy do tego, że 150-letni emeryci będą wyglądać jak 20-letni chłopcy lub dziewczęta. 

Masowe przeszczepianie ludziom narządów od świń GMO rozpocznie się już w 2022 roku

Amerykańska firma biotechnologiczna United Therapeutics ogłosiła gotowość do masowego przeszczepiania dawców narządów od genetycznie zmodyfikowanych świń pacjentom w ciągu jednego do dwóch lat. Niezbędne badania kliniczne w celu uzyskania zgody FDA już się rozpoczęły.

W perspektywie długoterminowej United Therapeutics spodziewa się otrzymać „nieograniczoną liczbę narządów” do przeszczepów.

 „Mamy to na wyciągnięcie ręki. Mamy nadzieję, że za rok lub dwa zaczniemy pracować z ludźmi. Mamy też już świnię, której narządy oddamy ludziom w 2021 lub 2022 roku. Naszym ostatecznym celem jest uzyskanie nieograniczonej liczby narządów ”- powiedział David Ayares, główny naukowiec w Revivicor, filii United Therapeutics.


United Therapeutics i Revivicor od ponad osiemnastu lat próbują kontrolować odpowiedź immunologiczną osoby po ksenotransplantacji. Ta ostatnia obejmuje przeszczepianie ważnych narządów i tkanek z jednego gatunku na inny. W 2003 roku naukowcom z Revivicor udało się wyłączyć gen, który wytwarza cukier u świń, znany jako alfa-gal. Wcześniej to ten gen powodował odrzucenie przez ludzki układ odpornościowy i zakłócał przeszczep. Jednak firmy United Therapeutics i Revivicor nie były w stanie ograniczyć się do jednego genu, ponieważ istnieje zbyt wiele różnic między świniami a ludźmi.

 

W ubiegłym roku United Therapeutics zdołało doprowadzić genetycznie zmodyfikowane świnie do odpowiedniego poziomu. Zwierzęta doświadczalne firmy żyją teraz z dziesięcioma modyfikacjami genomowymi. Te świnie mają cztery wyłączone i sześć dodanych ludzkich genów. Revivicor uważa, że liczne zmiany sprawiły, że narządy świń są porównywalne z narządami od ludzkich dawców. United Therapeutics i Revivicor rozpoczną od przeszczepów nerek od świni do człowieka, a następnie przejdą do przeszczepów serca.

 

Szczepienia przeciw COVID mają być aplikowane do skutku - co roku

Wszyscy, którzy myślą, że trwająca obecnie akcja szczepień nie do końca przetestowanymi preparatami, zakończy to wirusowe szaleństwo, w którym tkwimy od niemal roku, muszą porzucić wszelką nadzieję. Polskie władze już przebąkują, że przeciw COVID będzie się trzeba szczepić co roku, dokładnie tak jak jeszcze w marcu 2020 przestrzegali tak zwani "zwolennicy teorii spiskowych".

Nie minęło jeszcze 12 miesięcy od pierwszego lockdownu a już mamy prototypową szczepionkę genetyczną wstrzykiwaną masowo na całym świecie, ale mylą się ci którzy myślą, że wystarczy się raz zaszczepić i odzyska się wolność i pełnię praw obywatelskich. Nie dość, że status osoby zaszczepionej i niezaszczepionej dużo różnić się nie będzie, to jeszcze takie szczepienie będzi emusiało być wykonywane co roku.

 

Brzmi to jak ponury żart, bo nasze obecne możliwości wyszczepiania populacji to maksymalnie 200 tysięcy osób miesięcznie. Nawet zakładając, że preparaty te sa bezpieczne i każdy będzie chciał sobie to wstrzyknąć, to bez radykalnego zwiększenia przepustowości machiny szczepiennej, rocznie uda się zaszczepić najwyżej kilka milionów ludzi. Oznacza to, że wyszczepienie 30 milionów obywateli potrwa KILKA LAT! Jak zatem władza chce wstrzykiwać ludziom jedną szczepionkę rocznie?

 

Sprawa jest poważna, bo oznacza to, że nawet ci, którzy chcą zostać zaszczepieni, będą musieli poczekać bardzo długo, a bez aktualnego szczepienia będzie się obywatelem drugiej kategorii. Nie będzie można wsiąśc na pokład samolotu, być może pojawią się też inne restrykcje transportowe, na przykłąd zakaz wjazdu na teren niektórych krajów. Jeśli ktoś świadomie decyduje żyć poza systemem i nie chce ryzykować "szczepionkową rosyjską ruletką" to pal licho, ale tak będą musiały żyć miliony ludzi, którzy nie boją się powikłań bo media wytworzyły w nich emocjonalne zapotrzebowanie na szczepionkę.

 

Co do tego, że szczepionka przeciw COVID będzie musiała być aplikowana co roku, było to wiadome już od początku mniemanej pandemii. Po prostu wirusy mutują i dlatego co roku skłąd szczepionki przeciw grypie jest inny. Tak samo będzie musiało być w przypadku szczepionek na wirusa grypopodobnego SARS-CoV-2, który już teraz występuje w kilkudziesięciu mutacjach. 

 

W sprawie szczepionek przeciw COVID z mediów głównego nurtu płynie obecnie szereg fałszywych wiadomości - fake newsów. Po pierwsze wbrew temu co twierdzi WHO, eksperci rządowi i urzędnicy, publicznie mówią, że po zaszczepieniu nie będzie się zarażać innych. To oczywiste kłamstwo, nie poparte żadnymi dowodami. Twierdzi się również, że po zaszczepieniu będzie się przechodzić COVID lżej. To równiez twierdzenie niepoparte żadnymi dowodami naukowymi. Co więcej wszak jeden z najczęstszych przebiegów infekcji koronawirusem SARS-CoV-2 jest zupełnie bezobjawowy lub skąpoobjawowy dla 99,9 proc. przypadków.

 

Skoro zatem prawdopodobnie będzie się nadal zarażać innych mimo zaszczepienia to i tak trzeba będzie nosić maski. A skoro zachętą ma być to, że lżej przejdzie się koronawirusa, którego się przeważnie i tak przechodzi lekko, to słaba jest to motywacja do zaryzykowania niegatywnego odczynu poszczepiennego po wstrzyknięciu słabo poznanego preparatu. Jedyne argumenty za szczepieniem to zapowiadana dyskryminacja niezaszczepionych.

 

Można oczywiście pobudzać w ludziach chęć szczepienia poprzez socjotechniczne sztuczki jak wałkowana do znudzenia sprawa tak zwanych celebrytów, którzy pobiegli szybko i się zaszczepili pełniąc dobrowolnie rolę szczurów laboratoryjnych. Wykreowano wobec tego wielką aferę próbując prymitywnie tworzyć konstrukcje myślowe w stylu - skoro oni się zaszczepili poza kolejnością to jest to coś dobrego. Na niektórych to działa.

 

Jednak jeśli nie będziemy w stanie zwiększyć ilości wstrzykiwanych dziennie dawek eksperymentalnej szczepionki od Pfizer BioNTech czy od Moderny lub innych dostawców, to raczej nie ma mowy o przymusie szczepień, bo chcący to zrobić będą stali w kolejce z podwiniętym rękawem i będą groźnie tupać nóżką domagając się jak najszybciej szprycy. Aby spełnić te oczekiwania planuje się rozdawanie szczepionek jak ulotki, każdemu kto chce. Pytanie tylko czy to, że te testowe preparaty będą wstrzykiwane z symboliczną kwalifikacją lekarską, lub bez niej, spowoduje wzrost czy spadek ryzyka powikłań dla szczepionych? 

 

Przenośne sztuczne serce trafi do sprzedaży już w 2021 roku

Francuska firma Carmat otrzymała pozwolenie od europejskich instytucji certyfikujących na sprzedaż pierwszego w Europie sztucznego serca. Sztuczny przeszczep serca to pośredni etap przeszczepiania serca pacjentom, którzy na przykład cierpią na niewydolność serca w ostatnim etapie.

 

Już w 2019r w pełni syntetyczne serce, opracowane przez francuską firmę biotechnologiczną, dało obiecujące wyniki u pacjentów z niewydolnością serca.

Dziesięciu pacjentom w trwających nad sztucznym sercem badaniach firma wszczepiła urządzenia, które funkcjonują niczym prawdziwy organ. Do każdego sztucznego serca dołączony jest pilot kontrolujący oraz zestaw baterii. Dzięki niemu pacjent jest w stanie doczekać daty przeszczepu żywego serca.

 

 

Obecnie na rynku jest tylko jeden dostawca sztucznych serc i jest nim firma SynCardia z siedzibą w USA. W przeciwieństwie do SynCardia, urządzenie Carmat jest zaprojektowane do samoregulacji, zmieniając przepływ krwi w zależności od aktywności fizycznej pacjenta.

Jednym z punktów końcowych badania było funkcjonowanie pacjenta z urządzeniem przez co najmniej sześć miesięcy lub do momentu operacji przeszczepu serca. Firma stwierdziła, że ​​70% pacjentów osiągnęło ten punkt końcowy, co jest o wiele lepszym wynikiem niż w poprzednim badaniu prowadzonym przez Carmat. Jednak prowadzone próby wciąż są na wczesnym etapie i będzie potrzeba większej liczby pacjentów, aby potwierdzić ten efekt.

Przedstawiciel firmy Carmat powiedział, że wyższy wskaźnik przeżycia wynikał częściowo z udoskonalenia procesu implantacji. Projekt ten wykazał wysoki poziom bezpieczeństwa w dotychczasowych procedurach, brak zgłoszania udarów lub krwawień z przewodu pokarmowego.

 

 

Carmat planuje zrekrutować do tego badania łącznie 20 pacjentów, w tym pierwszych dziesięciu przebadanych do tej pory. Firma spodziewała się pełnych wyników badania do 2020 r. Wtedy miała nadzieję ubiegać się o zatwierdzenie technologii w Europie.

Pod koniec 2018 roku Carmat zabezpieczył pożyczkę w wysokości 30 mln euro z Europejskiego Banku Inwestycyjnego na wsparcie rozwoju i marketingu swojego patentu. Miejmy nadzieję, że dzięki napływowi gotówki firma może wprowadzić swoje sztuczne serce na rynek w ciągu kilku lat.

I właśnie w zeszłym roku firma Carmat ogłosiła, że jednemu z jej pacjentów, któremu urządzenie zostało wszczepione podczas badań, mijają już 2 lata skutecznego użytkowania.

 

Sztuczne serce Carmat może odnieść duży sukces. Do 2030 roku roczna sprzedaż w Europie może osiągnąć 700 milionów euro – powiedział Mohamed Kaabuni, analityk w Portzamparc. Wg wiadomości, akcje Carmat wzrosły aż o 46,6%.

Prace nad stworzeniem sztucznego serca rozpoczęły się 27 lat temu. W 1993 roku kardiochirurg Alain Carpentier przedstawił ten pomysł francuskiemu przemysłowcowi Jean-Lucowi Lagardeurowi. Lagardeur - właściciel Matry, firmy produkującej sprzęt lotniczy - zapewnił firmie Carpentier kilka laboratoriów i inżynierów. Ten projekt rozwijał się przez lata. Sztuczne serce ma trafić na rynek w drugiej połowie 2021 roku.

 

 

Naukowcy podejrzewają, że rak i cukrzyca rozprzestrzeniają się za pośrednictwem bakterii

Naukowcy sugerują, że mikroorganizmy mogą przyczyniać się do rozprzestrzeniania się raka, cukrzycy, chorób serca i otyłości u ludzi.

Obecnie uważa się, że choroby tego typu nie są wywoływane ani przez bakterie, ani wirusy i dlatego nie mogą być przenoszone z człowieka na człowieka, ale zespół naukowców z Canadian Institute for Advanced Study (CIFAR) i niemiecki profesor Thomas Bosch z Christian Albrecht University w Keele uważają, że ​​być może za rozprzestrzenianie się problemów zdrowotnych odpowiedzialny jest mikrobiom.

 

Zdaniem naukowców mikrobiom, czyli zbiór mikroorganizmów - bakterii, grzybów, wirusów - żyjących w organizmie człowieka, na jego skórze i w narządach, może być nosicielem chorób, których mechanizm rozprzestrzeniania się wciąż nie jest znany. Autorzy badania przytaczają trzy czynniki na poparcie swojej hipotezy.

 

Po pierwsze, mikrobiom osób zdrowych różni się od mikrobiomu osób otyłych, z zapaleniem jelit, chorobami układu krążenia lub cukrzycą typu 2. Po drugie, jeśli przeniesiesz mikrobiom od osoby z chorobą do zdrowego organizmu, zostanie on zarażony chorobą. Po trzecie, mikrobiom bliskich osób znacząco różni się od mikrobiomu obcych, co potwierdza możliwość jego wzajemnego przenoszenia.

 

Wyniki pracy Humans & the Microbiome, zostały opublikowane w czasopiśmie Science, powinny pomóc naukowcom w dalszych badaniach raka i innych chorób, aby zrozumieć, w jaki sposób rozprzestrzeniają się one u ludzi.

 

Geny, odziedziczone po neandertalskich przodkach, mogą zwiększać ryzyko ciężkich postaci COVID-19

Naukowcy odkryli nieznany dotychczas czynnik genetyczny związany ze spuścizną neandertalczyków, który nieoczekiwanie wpływa na nasilenie przebiegu zakażenia modnym w 2020 roku koronawirusem SARS-CoV-2.

 

Eksperci twierdzą, że geny, które niektórzy ludzie odziedziczyli po swoich neandertalskich przodkach, mogą zwiększać prawdopodobieństwo wystąpienia ciężkich postaci COVID-19.

 

Naukowcy Svante Paabo z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka i Hugo Seberg z Instytutu Karolinska odkryli, że 2 do 8 procent ludzi w Eurazji ma wariant genu DPP4, który jest dziedziczony po neandertalczykach. Pozwala on koronawirusowi łatwiej dostać się do ludzkich komórek sprzyjając wnikaniu obcego materiału genetycznego.

Stwierdzono, że ta neandertalska wersja genu podwaja ryzyko ciężkiego przebiegu choroby COVID-19. Ustalono to po analizie, której poddano dane od pacjentów ciężko przechodzących zakażenie koronawirusem SARS-CoV-2. Okazało się, że gen neandertalczyka występował u nich częściej.

 

Wcześniej Paabo i Zeberg zidentyfikowali neandertalski klaster haplotypów - sześciu genów na trzecim chromosomie. Jest to związane z wyższym ryzykiem wystąpienia niewydolności oddechowej u pacjentów z koronawirusem. Występuje on u 16 procent Europejczyków i połowy mieszkańców Azji Południowej. Nie mają go mieszkańcy Afryki ani Azji Wschodniej.

 

Znaleziono lek, który działa jak antybiotyk

Odkrycie antybiotyków było jednym z najważniejszych osiągnięć ludzkości w XX wieku, ale dziesięciolecia ich nadużywania doprowadziły do pojawienia się oporności bakterii. Zespół z USA odkrył, że jeden z leków zatwierdzonych przez organy regulacyjne działa jako „antybiotyk”, zmniejszając rozwój oporności na leki przeciwbakteryjne.

Pojawienie się oporności na antybiotyki jest przykładem zachodzącej ewolucji. Kiedy lek niszczy populację bakterii, kilka milionów musi przeżyć, często z powodu przypadkowych mutacji genetycznych. Przetrwane „superbakterie” z większym prawdopodobieństwem przekażą te właściwości swojemu potomstwu, co zapewniło im przewagę.

 

Z biegiem czasu leki mogą stać się całkowicie bezużyteczne przeciwko całemu gatunkowi bakterii, więc naukowcy i lekarze są zmuszeni sięgnąć po nowe leki, dopóki one również nie przestaną działać. Stopniowo lista skutecznych antybiotyków dobiega końca, a na horyzoncie ponownie zbliża się „mroczna era medycyny”, kiedy większość głównych infekcji znów stanie się śmiertelna.

 

Podczas gdy niektóre grupy farmakologów w pośpiechu wymyślają nowe antybiotyki, zespół z University of Pennsylvania i University of Michigan obrał inną ścieżkę, pisze New Atlas. Naukowcy stworzyli terapię, która może pomóc w walce z opornością, czyli coś w rodzaju „antybiotyku”, który umożliwia stosowanie konwencjonalnych antybiotyków bez wywoływania niebezpiecznego procesu ewolucyjnego.

 

Naukowcy zbadali jeden z gatunków enterococcus, tj. Enterococcus faecium, żyjący w jelitach. Tam nie jest szkodliwy, ale może rozprzestrzenić się na inne części ciała i wywołać infekcję, np. infekcję dróg moczowych lub posocznicę. Co gorsza, ma niebezpieczny szczep, który jest odporny na antybiotyki wankomycynę i daptomycynę.

 

Dlatego naukowcy zaczęli szukać sposobów ochrony bakterii jelitowych przed działaniem antybiotyków i zwrócili uwagę na istniejący lek cholestyraminę, która, jak już wiadomo, wiąże daptomycynę. Podczas eksperymentu wstrzyknęli myszom antybiotyk i jednocześnie niektórym wstrzyknięto doustną cholestyraminę. Te dwa preparaty łącznie zmniejszyły objętość bakterii E. faecium w kale około osiemdziesięciokrotnie w porównaniu z grupą kontrolną.

 

 „Wykazaliśmy, że cholestyramina wiąże antybiotyk daptomycynę i może działać jako„ antybiotyk ”, zapobiegając przedostawaniu się ogólnoustrojowej daptomycyny do jelit” - powiedział Andrew Reed, główny autor badania.
 

Autorzy odkrycia mają nadzieję, że nowa metoda wzbogaci arsenał narzędzi, które pomogą spowolnić powstawanie oporności na środki przeciwbakteryjne, podczas gdy naukowcy poszukują nowych leków, które mogą zwalczyć superbakterie.

 

Naukowcy badają właściwości lecznicze zwykłej wody

Naukowcy odkryli, że zwykła woda pitna hamuje działanie hormonu powodującego otyłość i cukrzycę. Zdaniem autorów nowej pracy naukowej, spożywanie wody może być skutecznym sposobem zapobiegania i leczenia zespołu metabolicznego. Wyniki badań zostały opublikowane w czasopiśmie JCI Insight.

Naukowcy z Anschutz Medical Campus z Uniwersytetu Kolorado w USA, wraz z kolegami z Japonii, Meksyku i Turcji w eksperymentach na myszach, odkryli, że fruktoza stymuluje uwalnianie wazopresyny, hormonu związanego z otyłością i cukrzycą, oraz że zwykła woda pomaga hamować tworzenie się tego hormonu.

 

Autorzy badania podali gryzoniom słodką wodę z fruktozą, która stymulowała produkcję wazopresyny. Hormon z kolei wyzwalał reakcje, w których woda była magazynowana w postaci tłuszczu. Doprowadziło to do odwodnienia zwierząt i otyłości.

 

Odkryto, że wazopresyna działa przez określony receptor V1b, którego istnienie znane jest już od jakiegoś czasu, ale tak naprawdę nikt nie wiedział do tej pory jaka jest jego funkcja. W toku badania ustalono, że myszy bez V1b były całkowicie chronione przed działaniem cukru. Gdy myszy piły niesłodzoną wodę, otyłość nie tylko została zatrzymana, ale także zmniejszona. Zwykła woda hamowała działanie receptora wazopresyny i zapobiegała odkładaniu się tłuszczu.

 

To niesamowite, że najlepszym sposobem na zablokowanie wazopresyny okazało się po prostu picie wody. Może to oznaczać, że ​​istnieje tani i łatwy sposób na poprawę życia wielu ludzi i wyleczenie zaburzeń metabolicznych. Wazopresyna stymuluje produkcję tłuszczu, prawdopodobnie jako mechanizm magazynowania wody metabolicznej. Należy zatem zwrócić uwagę na potencjalną rolę nawodnienia i zmniejszenia soli w leczeniu otyłości.

 

Wyniki te wyjaśniają, dlaczego poziomy wazopresyny u osób z otyłością i cukrzycą są podwyższone oraz dlaczego osoby z zespołem metabolicznym często wykazują oznaki odwodnienia. Wyjaśnia to również, dlaczego dieta o wysokiej zawartości soli prowadzi do chronicznego odwodnienia i może powodować otyłość i cukrzycę. Okazuje się, że ssaki pustynne mają również wysoki poziom wazopresyny, ponieważ nie mają łatwego dostępu do wody, a według naukowców, kiedy piją, hormon magazynuje wodę w postaci tłuszczu.

 

Okazuje się, że zwykłe zwiększenie spożycia wody może skutecznie zmniejszyć otyłość. Po raz pierwszy wykazano, że wazopresyna reaguje na cukier w diecie. Autorzy zalecają zwiększenie spożycia wody każdemu, kto ma objawy zespołu metabolicznego - wysokie ciśnienie krwi, wysoki poziom cukru we krwi i wysokie trójglicerydy - biorąc pod uwagę, że połączenie tych czynników dramatycznie zwiększa ryzyko chorób układu krążenia, udaru i cukrzycy typu 2.