Kwiecień 2021

Genetycy zidentyfikowali mutację, która chroni Europejczyków przed zimnem

Biolodzy z Instytutu Karolinska w Uppsali odkryli, że mutacja w genie ACTN3, którą ma większość ludzi w Europie i północnych regionach Ziemi, sprawia ona, że ​​ludzkie mięśnie są mniej podatne na zimno. Wyniki badań na ten temat zostały opublikowane przez American Journal of Human Genetics.

Wcześniej ta mutacja pomagała naszym przodkom przetrwać w zimnym klimacie Europy. Jednak we współczesnym społeczeństwie obfitości może ona szkodzić ludziom. Osoby ze zmutowaną wersją ACTN3 nie mogą pochwalić się sukcesami w tych sportach, które wymagają wybuchowej siły i szybkości.

 

Gen ACTN3 jest odpowiedzialny za montaż cząsteczek alfa-aktyniny-3, jednego z głównych białek w szybkokurczliwych włóknach mięśniowych. Jego wadliwa wersja jest często spotykana wśród mieszkańców północnych regionów Ziemi, podczas gdy mieszkańcy Afryki i innych równikowych regionów planety nie mają go prawie w ogóle. Dlatego naukowcy sugerują, że ten gen jest powiązany ze zdolnością ludów północnych do tolerowania zimna.

 

Aby zrozumieć, w jaki sposób mutacje ACTN3 wpływają na zdolność człowieka do tolerowania zimna, naukowcy poprosili młodych (od 18 do 40 lat) mieszkańców litewskiego Kowna o zanurzenie się w bardzo zimnej wodzie. W ten sposób naukowcy zmierzyli, jak zmieniała się temperatura ciała ochotników w ciągu następnych 15 minut. Okazało się, że reakcja na zimno w nośnikach pełnej i wadliwej wersji ACTN3 była naprawdę bardzo różna. Jeśli ten gen działał normalnie, ochotnicy bardzo szybko tracili ciepło. Tylko jedna trzecia z nich wytrzymała 15 minut bez obniżenia temperatury ciała do 35 ° C i poniżej.

 

Uszkodzenie ACTN3 spowolniło tempo spadku temperatury ciała o około połowę. Dzięki temu ponad 69% ochotników ze zmutowaną wersją genu było w stanie uniknąć niebezpiecznej hipotermii. Potwierdziwszy swoje przypuszczenia w praktyce, naukowcy podjęli próbę ustalenia mechanizmu działania tej mutacji. Aby to zrobić, przeprowadzili eksperymenty na myszach laboratoryjnych.

 

Naukowcy zaobserwowali, jak podobna mutacja w genie ACTN3 wpływa na wrażliwość myszy na zimno, zmieniając strukturę i pracę ich mięśni. Okazało się, że z powodu tej mutacji, powolne włókna mięśniowe zaczęły dominować u gryzoni. Co więcej, całkowita ilość energii pobieranej przez mięśnie nie zmieniła się w żaden sposób. Szwedzcy eksperci uważają to za potwierdzenie hipotezy, że drgania wolnych włókien mięśniowych rozgrzewają organizm skuteczniej niż drgania szybkich.

 

W dalszych eksperymentach naukowcy planują sprawdzić, czy mutacje w genie ACTN3 wpływają na inne aspekty życia człowieka. W szczególności biolodzy sugerują, że przy stabilnym dostępie do pożywienia i ciepła w warunkach, w których żyje większość północnych ludów Ziemi, zmniejszone zużycie energii przez organizm może wiązać się z pojawieniem się cukrzycy i otyłości.

Jak zbadać wadę wzroku?

Wady refrakcji mogą pojawić się w każdym wieku. Siedzący tryb życia i nieustanna praca na komputerze czy telefonie sprzyjają zmęczeniu oczu i pogłębianiu się wad wzroku. Prędzej czy później wizyta o okulisty staje się nieunikniona. Korygowanie wad refrakcji odbywa się poprzez noszenie okularów korekcyjnych lub soczewek kontaktowych, jednak zanim to nastąpi należy zbadać wzrok i zaopatrzyć w okulary lub soczewki zgodnie z receptą wystawioną przez specjalistę. Jak czytać recepty, o czym świadczą zawarte na niej parametry i jak dobrać idealne okulary?

Recepta na okulary

Po badaniu wzroku otrzymuje się od okulisty receptę, na której zwiera się wszystko, co potrzebujemy wiedzieć o wadzie wzroku i parametrach okularów, jakie należy kupić. Jak odczytać wadę wzroku z recepty? Początkowo każdy czuje się zagubiony, ale wystarczy rozszyfrować kilka skrótów, by wszystkiego się dowiedzieć. Po pierwsze, należy zwrócić uwagę na część tabelki, którą wypełnił okulista. Po lewej stronie recepty znajdują się pojęcia „Bliż” i „Dal”, które określają rodzaj zdiagnozowanej wady refrakcji. Okulary do „dali” są dla dalekowidzów – dalekowzroczność charakteryzuje się lepszym widzeniem przedmiotów w dalszej odległości, a niewyraźnym obrazem z bliska. Dzięki okularom korekcyjnym można komfortowo czytać, oglądać telewizję czy jeździć samochodem. Natomiast okulary do „bliży” przeznaczone są dla krótkowidzów – krótkowzroczność nie jest przeciwieństwem dalekowzroczności, bo osoby ze tą zdiagnozowaną wadą refrakcji mają problem z wyraźnym widzeniem obrazów i z bliska, i z daleka.

 

Jeśli wartości na recepcie wpisane są w obu tabelkach, i do „bliży” i do „dali”, oznacza to, że dana osoba potrzebuje okularów progresywnych lub dwuogniskowych. Następne pojęcia, czyli strefa, cylinder, oś i odległość źrenic są kluczowe przy doborze okularów. W rubryce strefa jest wpisana ilość dioptrii (czyli moc okularów bądź soczewek), a przy cyfrach znajduje się plus lub minus. Plus oznacza dalekowzroczność, minus – krótkowzroczność. Jeśli przy rubryce cylinder widnieje jakaś wartość, oznacza to, że dana osoba ma astygmatyzm, czyli problem z symetrią obrotową. Oś pozwala prawidłowo umieścić soczewkę w oprawie zgodnie z osią cylindra pacjenta. Oś jest niezbędna przy montowaniu okularów korekcyjnych torycznych, przeznaczonych dla astygmatyków. Rozstaw źrenic (oznaczany skrótem PD) to odległość środków źrenic w milimetrach. Warto wiedzieć, że wada refrakcji może być różna na obu oczach.

 

Gdzie kupić pierwsze okulary

Wybór pierwszych okularów i oprawek bywa dość stresujący. Warto wcześniej poszukać inspiracji i przejrzeć oferty sklepów online oraz poczytać specjalistyczne blogi (http://ioptyk.pl/). Istnieje kilka teorii na dobieranie okularów, np. dopasowywanie oprawek na podstawie kształtu twarzy. Działa to na zasadzie przeciwności – osoby z okrągłą twarzą będą korzystnie wyglądać w prostokątnych okularach, a te z twarzą kwadratową, w okrągłych. Dostępnych jest także kilka modeli oprawek, które określa się jako uniwersalne, pasujące niemal do każdego kształtu twarzy, jak np. okulary w kocim kształcie czy aviatory.

 

Warto zdecydować się na takie oprawki, w których będzie się dobrze czuć i podkreślą one waszą osobowość. Tutaj przydatne może okazać się prześledzenie trendów – w 2020 roku królowały delikatne oprawki, najczęściej ze złota lub o kolorze stalowym lub różowo-złotym, a 2021 rok jest nastawiony na odważniejsze i bardziej wyraziste oprawki. Wybierając idealne okulary dla siebie pomyślcie także o dodatkowych powłokach lub nakładce przeciwsłonecznej z filtrem UV. Jeśli spędzacie dużo czasu przed komputerem, powłoka Blue Contorl skutecznie ochroni wasze oczy przez niebieskim światłem. Pomocy jest także antyrefleks oraz powłoka hydrofobowa, która zapobiega zaparowywaniu okularów, co może być uciążliwe podczas noszenia maseczki. Okulary korekcyjne warto kupić online – sklepy internetowe oferują korzystne ceny, możliwość zwrotu, szybką wysyłkę, płatność w ratach oraz zakupy 24h na dobę!

 

Sparaliżowany piłkarz chodzi z egzoszkieletem EksoNR

27-letni australijski piłkarz, sparaliżowany kontuzją na boisku, znów zaczął chodzić dzięki robotycznemu egzoszkieletowi, który pomaga mu w rehabilitacji.

 

Sean Greentree zderzył się z innym graczem podczas meczu w zeszłym roku, łamiąc trzy kręgi. Mężczyzna został sparaliżowany i stracił zdolność chodzenia. Jednak Greentree jest teraz pierwszą osobą w Australii, która użyła nowego robotycznego egzoszkieletu do przezwyciężenia paraliżu.

 

System EksoNR, opracowany przez Ekso Bionics, ma na celu regulację chodu i poprawę równowagi człowieka. Zrobotyzowane komponenty egzoszkieletu ułatwiają poruszanie nogami, a różne ustawienia pomagają fizjoterapeutom nauczyć pacjentów, jak stopniowo utrzymywać się przy jednoczesnej poprawie równowagi.

 

Ponadto system EksoNR dostarcza dane biometryczne i aktualizacje w czasie rzeczywistym personelowi ośrodka rehabilitacji. Pozwala to pracownikom służby zdrowia monitorować stan Greentree bez konieczności osobistej obecności, a także pomaga im zapewnić bardziej ukierunkowaną opiekę.

 

Robotyczny egzoszkielet pomaga ludziom radzić sobie nie tylko z urazami pleców. Na przykład może pomóc pacjentom wyzdrowieć po udarze lub radzić sobie z objawami chorób neurologicznych, takich jak choroba Parkinsona.

 

Odnaleziono historycznego "pacjenta zero" chorego na dżumę

Najstarszy znany przypadek zakażenia człowieka prątkiem dżumy został odnotowany przez międzynarodowy zespół badawczy. Badając szczątki ludzi, którzy żyli 16 900 lat temu w Azji Północno-Wschodniej, naukowcy natrafili na dane dotyczące starożytnych epidemii w tym regionie. Wyniki analiz zostały opublikowane w czasopiśmie Science Advances.

 

W ramach szeroko zakrojonego projektu, w którym uczestniczyli naukowcy ze Szwecji, Wielkiej Brytanii, Turcji i Rosji, badano formowanie się różnych populacji ludzi zamieszkujących okolice Bajkału i północno-wschodniej Syberii w okresie od późnego paleolitu do epoki brązu.

 

W sumie, przeanalizowano genom 40 osób, które żyły w tym regionie w okolicach 16 900 lat temu. Według Syberyjskiego Uniwersytetu Federalnego, ślady obecności pałeczki dżumy (Yersinia pestis) znaleziono poprzez analizę szczątków dwóch osób zamieszkujących w rejonie Bajkału i Kołymy w epoce brązu.

„Wyraźne dowody zakażenia tą śmiercionośną bakterią były obecne w dwóch próbkach. Najstarszy przypadek zarażenia dżumą na świecie potwierdziła analiza płytki nazębnej na zębach osoby z rejonu Bajkału, której szczątki sięgają IV tysiąclecia p.n.e."

Według naukowców, Azja północno-wschodnia była zamieszkana około 38 tysięcy lat temu. Z powodu zlodowacenia plejstoceńskiego, warunki życia stały się zbyt surowe, co doprowadziło do nagłej przerwy w zasiedlaniu tych terenów. Zdaniem uczestników, w toku badań natrafiono na kilka nowych dowodów, świadczących o zasiedleniu północnych terytoriów Ameryki przez ludy przybyłe z Syberii. 

 

Ponadto analiza genetyczna, ujawniła że w ​​okolicach 16 tysięcy lat temu, przez północ Syberii przeszło nieznane dotąd ludzkie plemię. Naukowcy przypuszczają, że był to lud, którego ślady kultury materialnej nie przetrwały, ale którego geny pozostały w genomie ludów zamieszkujących tereny na północ od jeziora Bajkał.

 

Czy "owczy pęd" to wynik działania podświadomości?

Rosyjscy naukowcy odkryli, że większość opinii które słyszymy, może zmieniać sposób, w jaki nasz mózg przetwarza informacje. Ustalono również, że oddziaływanie to jest długotrwałe i zachęca ludzi do powielania zbiorowej opinii. Praca naukowa opisująca przebieg eksperymentów, została opublikowana w czasopiśmie Scientific Reports.

 

Naukowcy z HSE University ustalili, że niezgoda z opinią innych ludzi pozostawia „ślad” w aktywności mózgu, co pozwala mózgowi dostosować swoją opinię na korzyść większościowego punktu widzenia. To zachowanie społeczne nazywa się konformizmem i wyjaśnia różne elementy naszego zachowania, od głosowania w wyborach, po trendy w modzie wśród nastolatków. Jeśli nasz wybór pokrywa się z punktem widzenia ważnych dla nas osób, decyzja ta jest wzmacniana w mózgowych ośrodkach „przyjemności” zaangażowanych w większy układ dopaminergiczny odpowiedzialny za uczenie się, aktywność ruchową i wiele innych funkcji.

W przypadku braku zgody z innymi, mózg sygnalizuje popełnienie „błędu” i próbuje wzbudzić u nas konformizm. Mechanizm ten, nie był jednak zbyt dobrze poznany. Neurolodzy z HSE University, postanowili więc zbadać, czy opinia innych powoduje długotrwałe zmiany w aktywności mózgu. Naukowcy zastosowali magnetoencefalografię (MEG), unikalną metodę, która pozwala szczegółowo zobaczyć aktywność ludzkiego mózgu podczas przetwarzania informacji, a jej rozdzielczość czasowa jest wyższa niż w przypadku tradycyjnego fMRI.

Na początku eksperymentu 20 uczestniczek oceniło, w jakim stopniu ufają nieznajomym, których twarze zostały im przedstawione na serii zdjęć. Następnie, zostały one poinformowane o zbiorowej opinii dużej grupy rówieśników na temat zaufania tym nieznajomym. Czasami opinia grupy była sprzeczna z opinią uczestników, a czasami zbiegała się z nią. Po około pół godzinie, badani zostali poproszeni o ponowną ocenę ich zaufania do tych samych nieznajomych. Wówczas okazało się, że uczestnicy zmieniali zdanie na temat nieznajomego pod wpływem (bliżej nieokreślonych) rówieśników w około połowie przypadków.

 

Co jednak ważniejsze, nastąpiły zmiany w aktywności ich mózgów. Naukowcy odkryli „ślady” dawnych nieporozumień z rówieśnikami. Kiedy badani ponownie zobaczyli twarz nieznajomego, po ułamku sekundy ich mózg zasygnalizował, że ostatnim razem ich osobista opinia nie pokrywała się z oceną udzieloną przez rówieśników. Najprawdopodobniej, utrwalenie tego sygnału pozwala mózgowi przewidzieć w przyszłości możliwe konflikty wynikające z nieporozumień i dąży do ich uniknięcia. Obszar mózgu, który staje się wtedy szczególnie aktywny to górna kora ciemieniowa. Jest to region, odpowiedzialny za odzyskiwanie wspomnień, który najwyraźniej, bierze również udział w kodowaniu sygnału dawnych nieporozumień z grupą. Aż strach pomyśleć, że wszystko to jest zakodowane w naszej podświadomości.

 

Prosty test krwi pozwala wykryć depresję

Naukowcy opracowali system monitorujący biomarkery krwi związane z zaburzeniami nastroju. Prosty test krwi wykrywający depresję i zaburzenia afektywne dwubiegunowe wkrótce może stać się rzeczywistością.

 

Depresja to jedno z najczęściej występujących zaburzeń, które dotyka milionów ludzi na całym świecie. Szacuje się, że 1 na 4 osoby w całym swoim życiu doświadcza epizodu depresyjnego. Choć choroba jest rozpoznawana od wieków, jej zdiagnozowanie wymaga oceny klinicznej lekarzy, psychologów i psychiatrów.

 

Współczesne badania krwi mogą co najwyżej pomóc ustalić, czy objawy depresji mogą być związane z innymi czynnikami, ale nie są wykorzystywane w praktyce klinicznej do obiektywnego i niezależnego diagnozowania samej choroby. Jednak wkrótce sytuacja może się zmienić.

 

Naukowcy ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Indiany pod przewodnictwem dr Alexander B. Niculescu w ramach swoich kilkuletnich badań zidentyfikowali 26 biomarkerów we krwi ponad 300 pacjentów, które są w różny sposób powiązane z częstotliwością występowania zaburzeń nastroju, w tym depresji, choroby afektywnej dwubiegunowej i manii. Wcześniej ten sam zespół opracował testy krwi pomagające przewidzieć skłonności samobójcze, a także zdiagnozować silny ból i ocenić poziom PTSD.

W ostatnim etapie testów naukowcy zbadali inną grupę pacjentów, aby sprawdzić, czy wykryte biomarkery mogą określić nastrój, depresję i manię, a także przewidzieć np. przyszłe hospitalizacje. Zespół ostatecznie ustalił, że 12 biomarkerów jest mocno powiązanych z depresją - sześć z nich jest także powiązanych z chorobą afektywną dwubiegunową, a dwa mogą sugerować manię.

 

Opracowany przez naukowców prosty test krwi pozwala nie tylko wykryć skłonność do depresji i innych zaburzeń nastroju, ale też wskazać na konkretne leki, które można byłoby zastosować indywidualnie dla każdego pacjenta i monitorować reakcję na leczenie Jednak test krwi na dzień dzisiejszy stanowi jedynie potwierdzenie słuszności koncepcji i nie wiadomo, kiedy zostanie wykorzystany w szerszym zakresie.

 

Przyjmowanie witaminy D po 50 roku życia pomaga uniknąć raka i przedłuża życie o lata

Naukowcy z Niemiec obliczyli, że jeśli wszyscy w kraju powyżej 50 roku życia zaczną przyjmować witaminę D, będzie można uniknąć nawet 30 tys. zgonów wśród chorych na raka i wydłużyć skumulowaną długość życia o 300 tys. lat. Ponadto ludność zaoszczędzi na kosztach leczenia.

Niedawno w trzech metaanalizach badań klinicznych stwierdzono, że suplementacja witaminy D wiąże się z około 13% redukcją zgonów z powodu wszystkich nowotworów. Jednocześnie nie jest jasne, jakie mechanizmy biologiczne leżą u podstaw tego zjawiska. Naukowcy z Niemieckiego Centrum Badań nad Rakiem (DKFZ) przenieśli te liczby na sytuację w kraju.

 

Niedobór witaminy D jest powszechny wśród osób starszych, zwłaszcza pacjentów z rakiem. Niemieccy naukowcy obliczyli, że przyjmowanie tego leku pozwoli zaoszczędzić kilkadziesiąt tysięcy euro na zabiegach. Obliczenia oparte są na dziennym spożyciu tysiąca jednostek witaminy D przy koszcie 25 euro rocznie na osobę oraz koszcie leczenia raka.

 

13% spadek śmiertelności w Niemczech w wartościach bezwzględnych daje 30 tys. przypadków, a całkowity koszt leczenia wynosi 1,15 mld euro. W porównaniu z ceną witaminy D roczne oszczędności sięgają 254 mln euro.

 

Autorzy badania proponują przemyślenie środków mających na celu dostarczenie społeczeństwu witaminy D. Na przykład tak, jak ma to miejsce w Finlandii, gdzie witamina jest dodawana do żywności. Zalecają również spędzać więcej czasu na świeżym powietrzu przy słonecznej pogodzie, przynajmniej 2 - 3 razy w tygodniu przez 12 minut, z otwartą twarzą i rękami.

 

Zielona herbata zawiera związek, który zwiększa poziom białka przeciwnowotworowego

Naukowcy odkryli, że przeciwutleniacz obecny w zielonej herbacie może zwiększać poziom naturalnego białka przeciwnowotworowego p53. Wyniki badań, opublikowanych na łamach Nature Communications, wskazują na cel odkrywania leków przeciwnowotworowych.

 

 

Białko p53 posiada kilka dobrze znanych funkcji przeciwnowotworowych – między innymi zatrzymuje wzrost komórek i umożliwia naprawę DNA, aktywuje naprawę DNA i inicjuje zaprogramowaną śmierć komórki, jeśli uszkodzenia DNA nie mogą zostać naprawione. Koniec N białka p53 posiada elastyczny kształt i może potencjalnie pełnić kilka funkcji w zależności od jego interakcji z wieloma cząsteczkami.

 

Mutacje w białku p53 występują w ponad 50% przypadków raka u ludzi. Tymczasem galusan epigallokatechiny (EGCG), organiczny związek chemiczny z grupy flawonoidów, który znajdziemy w zielonej herbacie, jest głównym przeciwutleniaczem. Najnowsze badania, przeprowadzone przez naukowców z Rensselaer Polytechnic Institute, pozwoliły wykryć nieznaną wcześniej bezpośrednią interakcję między białkiem p53 i związkiem EGCG.

Białko p53 po wyprodukowaniu w organizmie zwykle ulega szybkiej degradacji, gdy koniec N oddziałuje z białkiem zwanym MDM2. Ten regularny cykl produkcji i degradacji powoduje, że p53 stale utrzymuje się na niskim poziomie. Jednak interakcja p53 z EGCG chroni to białko przed degradacją, a zatem rosną poziomy p53 w organizmie i jego funkcja przeciwnowotworowa.

 

EGCG to naturalny przeciwutleniacz, który występuje w dużej ilości w zielonej herbacie. EGCG można również kupić jako suplement. Pamiętajmy, że zielona herbata oferuje również wiele innych korzyści – między innymi poprawia pamięć i funkcjonowanie mózgu, a także zmniejsza ryzyko otyłości.

 

Eksperyment wykazał, że marihuana obniża ciśnienie krwi

Naukowcy z Izraela po raz pierwszy zbadali, w jaki sposób używanie medycznej marihuany wpływa na osoby z nadciśnieniem. Okazało się, że taka taktyka leczenia jest bardzo uzasadniona i można ją polecić osobom starszym powyżej sześćdziesiątego roku życia, którym obecnie coraz częściej przepisuje się konopie indyjskie ze względów medycznych.

 

Osoby starsze to najszybciej rosnąca grupa użytkowników marihuany medycznej, ale nie ma wystarczających danych na temat bezpieczeństwa sercowo - naczyniowego tej substancji. Naukowcy z Uniwersytetu Ben - Guriona próbowali dowiedzieć się, jak spożycie konopi wpływa na ciśnienie krwi, tętno i parametry metaboliczne u osób powyżej sześćdziesiątego roku życia z nadciśnieniem.

 

W badaniu wzięło udział 26 mężczyzn i kobiet w średnim wieku siedemdziesięciu lat, którzy używali konopi indyjskich przez trzy miesiące. Ocenę stanu przed i po eksperymencie przeprowadzono na podstawie codziennego monitorowania ciśnienia krwi, badań krwi i innych wskaźników.

 

Naukowcy udokumentowali znaczący spadek dwudziestoczterogodzinnego skurczowego i rozkurczowego ciśnienia krwi po leczeniu. Największy spadek wskaźników nastąpił po trzech godzinach od zażycia konopi indyjskich doustnie (ekstrakt olejowy) lub po paleniu. Pacjenci wykazywali poprawę w ciągu dnia, ale spadek był najbardziej znaczący w nocy.

 

Według autorów przepisywanie konopi indyjskich w celu złagodzenia bólu może również pomóc obniżyć ciśnienie krwi u większości pacjentów.

 

Wcześniejsze badanie przeprowadzone przez izraelskich specjalistów wykazało, że mikrodawki konopi są bezpieczne i skuteczne w zmniejszaniu przewlekłego bólu. Podczas gdy większość badań dotyczących korzyści i bezpieczeństwa medycznej marihuany dla ludzi jest na wczesnym etapie, w wielu krajach konopie są przepisywane pacjentom z różnymi chorobami.

 

Tajemnicza Choroba X, może wywołać śmiertelne pandemie co pięć lat

Pomimo całej naszej zaawansowanej technologii, ludzkość pozostaje niezwykle podatna na wybuchy chorób zakaźnych. Wielu badaczy uważa, że ​​pandemia COVID to dopiero początek, a tuż za rogiem czyha na nas o wiele groźniejszy patogen. Jest to o tyle realistyczna obawa, że na przestrzeni tygodni pojawiło się wiele doniesień o wybuchach kolejnych chorób, o znacznie większej zakaźności od COVID-19.


Jeszcze na początku lutego, do mediów głównego nurtu dotarły informacje o zagadkowej chorobie z Tanzanii. Zgodnie z danymi z 8 lutego, zabiła ona blisko 15 osób, a 50 wciąż walczy o życie. Niektórzy z pacjentów zmarli w ciągu kilku godzin od pierwszych symptomów. Nieznana choroba, rozprzestrzenia się obecnie w regionie Mbeya, a jej źródło jest wciąż badane.

 

Objawy choroby to głównie nudności a w skrajnych przypadkach również wymiotowanie krwią. Pojawiły się co prawda sugestie, iż nie jest to wirus, a raczej skutek zatrucia rtęcią lecz póki co, wszystkie scenariusze są brane pod uwagę.

 

Co ciekawe Tanzania była dotychczas oazą antycovidową. Tamtejszy rząd otwarcie neguje koronawirusa i bohaterską walkę z nim poprzez niszczenie własnej gospodarki. Spowodowało to liberalne podejście do obostrzeń i do teraz można latać do Tanzanii bez testu na Covid-19. Nagłe pojawienie się śmiertelnego patogenu może mieć zatem związek z ich otwarciem się na turystykę, co nie wszystkim pasuje.

 

Niemal w tym samym czasie kiedy pojawiły się dziwne problemy ze śmiertelną chorobą w Tanzanii, doszło do pojawienia się kolejnego ogniska epidemii Eboli w Kongo. Rząd rozpoczął śledzenie wszystkich, którzy utrzymywali kontakt z zarażoną kobietą, która straciła życie ubiegłą niedzielę.

 

Warto nadmienić, że jest to już 12 wybuch epidemii Eboli w Kongo od czasu odkrycia wirusa w tym kraju w 1976 roku, a jeszcze w listopadzie ubiegłego roku, świętowano zakończenie poprzedniej epidemii. Urzędnicy ds. Zdrowia obawiają się, że nowa epidemia wirusa Ebola może poważnie wpłynąć na tamtejszy kruchy system opieki zdrowotnej.

Do całego zestawienia niebezpiecznych chorób, dochodzą liczne mutacje koronawirusa SARS-CoV-2. Coraz częściej mówi się o wariancie brytyjskim, który w zagranicznych mediach bywa nazywany "SuperCOVID".

 

Niektórzy eksperci w dziedzinie zdrowia uważają, że spowoduje on największą falę COVID, jaką do tej pory widzieliśmy, podczas gdy inni kwestionują to twierdzenie. Jeszcze większe obawy budzi mutacja COVID, która pojawiła się w RPA. Republika Południowej Afryki, właśnie zawiesiła całą kampanię szczepień po opublikowaniu wyników szokującego nowego badania, które dowiodło, że dostępne preparaty są bezskuteczne w walce z wirusem.

 

Do tego, dochodzą jeszcze ostrzeżenia przez "nieuchronnym" pojawieniem się tak zwanej choroby X. Warto nadmienić, że obawy wiązane z tym patogenem, pojawiały się na długo przed wybuchem pandemii koronawirusa SARS-COV-2.

 

Każdego roku WHO, zwołuje posiedzenie epidemiologów, aby skatalogować choroby, które stwarzają poważne ryzyko wywołania poważnego międzynarodowego zagrożenia zdrowia publicznego.

 

Przed 2018 rokiem, lista ograniczała się do znanych zabójczych wirusów, takich jak Zika, gorączka Lassa oraz Ebola, która zabiła ponad 11 tys. osób podczas epidemii w Afryce Zachodniej w latach 2013–2016. Jeszcze w 2018 roku, do tego zestawienia, dołączono tajemniczy patogen nazwany roboczo chorobą X.

Sugerowano wówczas, że postępy w technologii edycji genów, które umożliwiają manipulację lub tworzenie całkowicie nowych wirusów oznaczają, że choroba X mogła pojawić się w wyniku wypadku lub aktu terroru.

 

Jednak bardziej prawdopodobne jest, że choroba X może być wywołana przez chorobę odzwierzęcą – taką, która przenosi się ze zwierząt na ludzi, a następnie rozprzestrzenia się, by stać się epidemią lub pandemią w ten sam sposób co wirus świńskiej grypy H1N1 w 2009 roku. Aż trudno uwierzyć, że scenariusz opisany w 2018 roku, zrealizował się niemal w 100%.



Warto przytoczyć tu słowa Johna-Arne Rottingena, ówczesnego szefa norweskiej Rady ds. Badań Naukowych:

„Historia mówi nam, że najprawdopodobniej następna duża epidemia będzie czymś, czego nie widzieliśmy wcześniej.”
„Ważne jest, abyśmy byli świadomi i przygotowani na to prawdopodobnie największe ryzyko w historii.”

Obecnie, naukowcy uważają że pandemia pokroju COVID-19, może następować nawet co pięć lat. Jeszcze w ubiegłym tygodniu, WHO ogłosiła że Azja Południowo-Wschodnia, Afryka Południowa i Środkowa, obszary wokół Amazonki i wschodnia Australia, zostały uznane za obszary o najwyższym ryzyku wystąpienia nowych niezwykle groźnych chorób odzwierzęcych.

 

Biorąc pod uwagę popularność podróży lotniczych i możliwości dzisiejszego transportu, dowolny wirus,(nawet taki nie uwzględniony w "paszporcie szczepień") może przenieść się na cały świat.